Home Polska PEŁZNĄ POD GÓRĘ, CZAJĄ SIĘ ZA STARYM DĘBEM ALBO SPADAJĄ Z NIEBA – KIM SĄ NASI TAJEMNICZY GOŚCIE?

PEŁZNĄ POD GÓRĘ, CZAJĄ SIĘ ZA STARYM DĘBEM ALBO SPADAJĄ Z NIEBA – KIM SĄ NASI TAJEMNICZY GOŚCIE?

Autor Kamila Budrewicz
rzekotka
Pewnego dnia zapragnęliśmy domu (nie tam żebyśmy nie mieli gdzie mieszkać) – zwyczajnie zamarzył nam się nasz własny kawałek zieleni z naszymi prywatnymi mrówkami i świeżym powietrzem, które wpada do kuchni, kiedy w czajniku przypala się woda na  herbatę…  W naszych nieskromnych fantazjach jednak… stworzyliśmy sobie wizję miejsca zaczarowanego… I weź tu teraz jej sprostaj 😉
Zaczęliśmy więc proces rozglądania się (a że wtedy byliśmy tylko we dwoje to nam się jakoś nie spieszyło). Z tym rozglądaniem się za domem jest trochę tak, jak ze staraniem się o dziecko – niby chcesz, ale jakieś tam obawy i inne…  Rozważasz wszystkie za i przeciw, myślisz tylko o „tym jednym jedynym ideale”, przeznaczeniu, gadasz ze znajomymi, swoje trzy grosze dokłada rodzina i szukasz w nieskończoność. Mija rok i dochodzisz do wniosku, że to co sobie w głowie wymyśliłeś, się nie wydarzy.
Pewnego jednak dnia (a było to prawie 6 lat temu) nasz przyszły DOM nas znalazł SAM… (w tym miejscu przydał by się jakiś fragment mrocznej muzyki czy coś, w filmach zawsze mają odpowiedni fragment na takie momenty 😉 ).
Smok wrócił ze spotkania mocno podekscytowany, wywalił na stole jednym ruchem notebooka, ściągnął mnie do kuchni, posadził na krześle i zapytał:
– Widzisz to?
Zobaczyłam na pierwszym planie paskudny płot ze starej szarej klinkierówki, za nim chaszcze i plandeka z napisem „Na sprzedaż”, zasłaniającą jakąś czerwoną konstrukcję z płaskim dachem. Zapytałam więc:
– Co to takiego?
Smok zdziwiony, że mój poziom zajarania tematem nie osiągnął poziomu 150, wziął się za wyjaśnianie tematu:
– Znajomy, ten o którym Ci kiedyś opowiadałem, znalazł taką budowę, ale nie był się w stanie dogadać z właścicielami,
którzy są gdzieś za granicą. To sobie stoi i niszczeje, a zobacz jak to wygląda… W tym momencie odpalił galerię zdjęć. Okazało się, że wielka jak tir plandeka, kryje prawdziwe cudo! Konstrukcja z oknami (20m2 każde), które sprawiają wrażenie mieszkania w ogrodzie, drewniane belki na suficie, który ma wysokość 5m  (coś z oooogromnym potencjałem)… Na tym etapie wyobraźnia zaczyna samoczynnie odpalać katalogi wnętrzarskie z ostatniego roku i dokarmiać głowę endorfinami. Musimy to zobaczyć! Musimy!
Okazało się, że budynkiem „opiekuje się” jakaś bliska znajoma pary, do których dom należał. Udało z nią się umówić na
miejscu następnego dnia…

∴ ∴ ∴

Brak elewacji, płaski dach z jakimiś wystającymi belkami, konstrukcja bez elewacji, zasłonięta zielonymi plandekami – takie widoki nie zachęcają potencjalnego kupca na „dzień dobry”. To wszystko sprawiło więc prawdopodobnie, że nikt nie wiedział co tak naprawdę kryje się za ogrodzeniem z „innej epoki” i roślinnością na wysokość dorosłego chłopa – poza wspomnianym znajomym, który wyczuł nosem co się święci za zasłonką (z historii zasłyszanych później, dowiedzieliśmy się, że niektórzy celowali w stację benzynową, budynek usługowy i tym podobne ;)) . Tymczasem po otwarciu wielkiej kłódki i przejściu przez grubą „kurtynę” – przenieśliśmy się do innego świata. Jak to możliwe, że taki tam dom, stojący przy jednej z głównych ulic, wyglądający od frontu tak niepozornie – po swojej drugiej stronie skrywa wielometrową skarpę, widok na las i ogromną łąkę u swoich podnóży?
.
tęcza
łąka

wschód słońca – widok z okna sypialni

.
O tym co się po tej skarpie wspina i co na niej ląduje (i o prawdziwej magii tego miejsca) przekonaliśmy się trochę później…
Za to tego właśnie dnia, kiedy byliśmy tu po raz pierwszy – przyroda pomogła nam podjąć decyzję. Gdy tylko wychyliliśmy nosy na zewnątrz – na łąkę, u podnóża domu, wybiegła sarnia rodzinka, a na kamieniu w ogrodzie wygrzewała się dorodna jaszczura. Kopciuszek zamachał na płocie, nad winobluszczami swoim czerwonym ogonem i odleciał. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i od razu wiedzieliśmy, że ta „Narnia” będzie naszym nowym domem! (reszta to już „tylko” implementacja – jak mawiają programiści^^)
.
sarny
.
Żeby nie było – nie osiedliliśmy się w żadnej pustyni czy puszczy, ani nowoczesnej leśniczówce. Nasza podmiejska wioseczka styka się kończynami z największym dolnośląskim miastem, a bliżej mamy stąd we wszystkie, najczęściej odwiedzane przez nas miejskie miejscówki niż ze starego mieszkania, zlokalizowanego w „popularnej dzielnicy”. Takie coś mogło się nam trafić tylko raz… Jest szansa, że zostaniemy tu całkiem długo, jeśli tylko pewnego dnia nie spakujemy wszystkich naszych zabawek i nie zamieszkamy na stałe w Tajlandii czy Kenii 😉
 .
Ale koniec gadania o naszym betonowym klocku pośrodku traw i dębów (a stare dęby mamy dwa- zapraszamy chętnych po sadzonki młodych dębów 😉 ). Przejdźmy do NICH – naszych bohaterów…
Zaczęli się pojawiać od pierwszych dni. Na początku nie wszystkich udało nam się wypatrzyć, poza tym jedni bywają bardziej latem inni jesienią czy zimą… Niektórzy naprawdę dobrze się maskują, bywają też TACY, siejący popłoch wśród INNYCH… Jedni pohukują nocami, inni pokrzykują o świcie…
.
Przedstawiamy Wam  „współlokatorów” naszej zielonej przestrzeni…
.

 

JEŻ

.

Pojawił się u nas pewnego  jesiennego, wczesnego poranka (trochę to dziwne – bo jeże prowadzą nocny tryb życia) – usiadł na pniu starego dębu, zaraz przy małym karmniku, do którego podlatywały, jeden po drugim, małe ptaki.

Innym razem, wypatrzyliśmy go na trawniku, kiedy wczołgiwał się do ogrodowego domku Kai. Wypatrzył sobie całkiem niezłe lokum. Tak… to z pewnością był ten sam jeż;).

Mamy w ogrodzie sporo ślimaków i owadów – pewnie jeże wiedziały o tym znacznie wcześniej niż my i stołowały się tu regularnie 😉 Wbrew rysunkom i mitom, które kojarzą nam się trochę z dziecięcym wyobrażeniem jeża (kolczasty zwierz, podążający z jabłkiem na kolcach) – jeże jabłek nie jedzą. Potrafią za to w jedną noc „wyczyścić” nasz ogródek z prawie dwustu gram owadów czy gryzoni, a z ciekawostek – na wolności mogą dożyć nawet 16 lat!

.

jeż jeż jeż jeż

.

RZEKOTKA DRZEWNA

.

Pracowałam sobie przy komputerze, Kaja akurat spała a Smok wczytywał się w literaturę faktu, w pokoju obok. Był ciepły letni wieczór – zostawiliśmy więc drzwi na werandę otwarte, żeby świeże wpadało nam do salonu. Nagle zamarłam… Słyszę dziwne, nieregularne dźwięki… Jakby „coś” podążało korytarzem w moją stronę. Przerażona zawołałam Smoka – bałam się, że jakiś zwierz nam wbiegł do domu – kiedy w domu jest całkowicie cicho, każdy dźwięk brzmi „potężniej”. Odpaliliśmy pełną iluminację świateł i nic. Za to w rogu, przy stalowym koszu na śmieci coś zaczyna szeleścić – odsunęliśmy pojemnik i spojrzało na nas oczami jak kot ze „Shreka” takie małe, zielone, dziwne coś. Na pierwszy rzut oka – jakaś egzotyczna żaba. Ale skąd taka u nas? Szybka diagnoza z pomocą Internetów – okazało się, że postanowiła na, wpaść na herbatę… rzekotka drzewna!

Chociaż wygląda to małe cudeńko jak żaba – żabą nie jest. Ten niesamowity płaz większą część swojego życia spędza na roślinach (o tym jak dobrze sobie z nimi radzi, szybko się przekonaliśmy, jak tylko odnieśliśmy ją do ogrodu). O ile jej jad nie jest tak silnie trujący, jak jej koleżanek z Ameryki Południowej – lepiej jej nie całować, licząc na zamianę w księcia jak z katalogu (wtedy większa gwarancja na spotkanie takiegoż pielęgniarza na ostrym dyżurze 😉 ). Bardzo liczymy na kolejne spotkanie z tym niesamowitym maluchem, najlepiej jednak w pełnych okolicznościach przyrody.

.

rzekotka drzewna dsc_8636

.

SARNA

.

Nad łąką pod domem zebrała się mgła, miasto w oddali zaczęło milknąć… Taka końcówka dnia, spędzona w ogrodzie, pod ciepłym kocem – pozwala zrelaksować się po ciężkim dniu. Nie zawsze jesteśmy jednak sami – zdarza się, że pod naszą kilkumetrową skarpę przybiegają one – sarenki… Smok wtedy najczęściej rzuca wszystko i pędzi na dół z 500-milimetrowym działem ;]

Pomimo pochodzenia nazwy od „dzikiej kozy” – wystarczy spojrzeć błyszczące sarnie oczyska, żeby docenić piękno tego zwierzęcia. Serce nam ściska każdy odgłos strzałów, w zagajniku, naprzeciwko naszego domu….

.

sarna sarna sarna

.

SÓJKA

.

W zimie bawimy się w liczeniu sójek, lądującym na pniu pod starym dębem;) Mają swoją stałą miejscówkę i potrafią w niej pojawiać się i znikać, chować w gałęziach, nalatywać grupowo na karmnik… W rekordowych momentach udało się zaobserwować nawet 8 szt.! Niewiarygodne, że ten wielobarwny ptak należy do tej samej rodziny do kruki. Dzięki tylu kolorom i kontrastom, sójkę widać już z daleka i ciężko ją pomylić z innym skrzydlatym. Na jesień sójki się pierzą (nie mylić z praniem 😉 ) – opadają więc tym starszym piórka i czasami udaje się jakieś ładniejsze znaleźć na trawie, wśród opadniętych liści. Kaja takie znaleziska traktuje jak wielkie skarby.

.

sójkasójka

.

DZIĘCIOŁ DUŻY

.

Ten jeden z najbardziej spektakularnych z polskich ptaków, obudził nas pierwszego poranka w nowym domu. Przez otwarte okno sypialni wpadł dźwięk regularnych uderzeń w drewno, jakby ktoś trenował obsługę młotka na drewnianym kołku. Wyjrzeliśmy przez okno – a tu taka niespodzianka. Wtedy był to dla nas widok niespotykany, a jeszcze jak się okazało, że dzięcioły które nas odwiedzają, nie są jakieś bardzo płochliwe i przy odpowiednio zorganizowanym stanowisku, można je spokojnie fotografować.

Przypomniałam sobie sytuację, kiedy sam widok dzięcioła (rzecz miała miejsce w Everglades, na Florydzie) był dla nas czymś porównywalnym z zobaczeniem lwa i pogoń z aparatem za nim skończyła się tysiącem ugryzień krwiopijnych komarów.

„Nasze” dzięcioły mają u nas naprawdę nieźle – zwłaszcza zimą. W pniu starego dębu czeka wtedy na nie najczęściej smalczyk, a jak się udaje gdzieś kupić, to i nawet słoninka. Wtedy też pojawiają się u nas najliczniej.

Z dzięciołem wiąże się też jedna z najsmutniejszych przyrodniczych historii naszego domu. W pewnym okresie regularnie bywała u nas para dzięciołów. Z rana wywoływały u nas ogromne poruszenie i całą rodziną stawaliśmy przy oknie i przyglądaliśmy się im jak niedźwiedziom w zoo. Któregoś dnia, po powrocie do domu, pod jednym z naszych wielkich okien, znaleźliśmy martwego samca. Jego „partnerka” od tamtej pory zniknęła. Przez kilka miesięcy od tego wydarzenia nie było u nas ani jednego dzięcioła dużego… (Czasami zdarzały się ptakom, pomimo zadaszenia, zderzyć z naszymi oknami – pomogła bardzo intensywna zabudowa werandy i wysokie trawy orientalne. Niestety raz na kilka miesięcy zdarza się jakiemuś zagubionemu lotnikowi uderzyć w jedną z szyb – najczęściej jednak wszystko dobrze się kończy.)

.

dzięcioł duży dzi%c4%99cio%c5%82du%c5%bcy2

.

KROGULEC

.

Tego Pana pewnie wielu z Was widzi pewnie teraz po raz pierwszy, albo przynajmniej czyta jego nazwę. W Polsce jest to generalnie ptak nieliczny (liczniejszy w niektórych rejonach), ale jak to ptasiarze mawiają:

Każdy karmnik ma swojego krogulca…

Nasz najwyraźniej także…

Pewnego zimowego poranka, Smok zauważył przy nim spore poruszenie, po czym nagle wszystkie ptaki w popłochu zerwały się do lotu. Nie wracały przez dłuższą chwilę, pomimo, że było zimno, karmnik pełen jedzenia, a żadne z nas nie kręciło się w okolicy. To wyczuliło jego czujność. Wiedział, że coś się czai w zaroślach, skoro mali skrzydlaci goście tak panicznie zareagowali. Wspiął się  więc na parapet, żeby dokładniej obejrzeć skarpę z góry, a tu między gałęziami, na dębie, siedział sobie, jak gdyby nic ten oto osobnik:

krogulec

Po kilkudniowej obserwacji, można było w miarę precyzyjnie określić, w jakich porach się pojawia – i zaczaić się na niego z aparatem w naszej specjalnej konstrukcji – składanej krzesło-namioto-czatowni 😉

.

GRUBODZIÓB

.

Nie mamy w okolicy żadnych iglaków, więc grubodziobów się u nas nawet nie spodziewaliśmy.  Tym bardziej jego wizyta była dla nas dużym zaskoczeniem. Niestety ostatni raz u nas już prawie rok temu – cały czas mamy nadzieję, że zahaczy o nas przelotem 😉

W samym Wrocławiu można znaleźć za to wiele miejsc, w których można je spotkać. Łatwo je rozpoznać – są większe od wróbli, mają potężne głowy, dzioby (potrafią nimi wywrzeć nacisk nawet do 70 kg) i całą sylwetkę dosyć masywną.  Grubodzioby wyglądają trochę niezgrabnie – patrzy się na nie trochę jak na dwupokładowe samoloty pasażerskie ;), ale w powietrzu radzą sobie doskonale.

A nasz (a właściwie nasza – bo to „dziewczynka”) wyglądał tak:

grubodziób

.

DZWONIEC

.

Zimą, przy naszym karmniku robi się wyjątkowo żółto – głównie za sprawą tych cudownie upierzonych maluchów, wielkości wróbli. W Polsce można go spotkać w wielu rejonach, ale dzwońce zamieszkują także północną Afrykę i część Azji. Nie ma to jak trochę egzotyki we własnym ogrodzie 😉

dzwoniec dzwoniec dzwoniec

.

CZYŻ

.

Niektórym może się pomylić z dzwońcem.. Wielu z naszych znajomych o istnieniu ani dzwońca ani czyża nie ma zielonego pojęcia – więc wszystko co ma żółty brzuch, jest mniej więcej wielkości wróbla i lata – bankowo będzie sikorką. Czyż to jednak nie sikorka – przyjrzyjcie się mu dokładnie, a może i wy dostrzeżecie go podczas spaceru. A jeśli nie zobaczycie to jest szansa, że usłyszycie – jego melodyjny świergot z charakterystycznym gwizdem na końcu, jest nie do „podrobienia”.
czyz

.

MAZURKI I WRÓBLE ZWYCZAJNE

.

Wiecie jak odróżnić mazurka od wróbla zwyczajnego?  Te pierwsze mają charakterystyczną, czarną plamkę, na białym policzku. Wróble zwyczajne za to – policzki mają całe szare. Wieli z nas zupełnie nie zwraca na to uwagę – zabawcie się w rozpoznawanie, który jest który, podczas najbliższego spaceru 🙂

U nas, jak widać poniżej, ptasie posiedzenie na pniu – wróble i mazurki, dumnie prezentują swoje piórka. Możecie tutaj idealnie zaobserwować różnicę między jednymi a drugimi.

mazurki

.

GRZYWACZ

.

Jeśli nagle najdzie nam ochota na foto-safari, to bez wyjeżdżania do Afryki – w zasięgu kilku metrów, mamy dostęp do prawdziwych grzywaczy 😉 Lwy to może nie są, ale spójrzcie tylko na tego pana 😉

grzywacz

.

KOPCIUSZEK

.

Któregoś dnia, zapytała mnie koleżanka w pracy – co to za ptak, który ląduje jej na chodniku i wymachuje jak szalony czerwonym ogonkiem? Fajnie, że na ten ogonek zwróciła uwagę. Od razu po tym opisie „zdiagnozowałam” osobnika.  To jeden z naszych ulubionych skrzydlatych gości. Przylatuje szybko nie wiadomo skąd, ląduje na chwilę, patrzy przed siebie i potrząsa czerwony ogonkiem.

O ile samiec i samica kopciuszka mocno różni się od siebie – to w obu przypadkach, nie ma wątpliwości z jakim ptakiem ma się do czynienia. Oboje mają ogonki od spodu rdzawo ubarwione. Poniżej – samica na górze, samiec na dole^^

kopciuszekkopciuszek

.

PLISZKA SIWA

.

Zamieszkała na stałe, gdzieś na dachu u sąsiada (sąsiad ma wielopoziomowy, płaski dach – musiała gdzieś tam znaleźć dla siebie zaciszne miejsce). U nas pojawia się więc gościnnie, zwłaszcza w sezonie obfitym w małe muszki i komary (których, z racji niewielkiej rzeczki pod nami, nie brakuje).

Jest takie popularne przysłowie:

Każda pliszka swój ogonek chwali.

Rzeczywiście – pliszka, spacerując sobie po trawie, całkiem wyraźnie wymachuje swoim ogonkiem, ale bynajmniej nie w celu przechwalania się. Ogon ułatwia jej stabilizację ciała w locie – pliszka żywi się owadami, które chwyta także w powietrzu.

pliszkasiwa

.

KOWALIK

.

Nasz malutki „Zorro” (ma charakterystyczną, czarną opaskę na wysokości oczu). Miło na niego patrzeć przy śniadaniu, gdy wspina się  (żerując) po naszym wielkim, starym dębie raz w górę raz w dół. Jest to o tyle ciekawe, że jako jedyny z europejskich ptaków potrafi się przemieszczać  głową w dół . Ma bardzo specyficzny sposób chowania pokarmu na zimę – paroma solidnymi uderzeniami, wbija ziarna w korę drzewa (wygląda przy tym trochę jak dzięcioł 😉 ).

kowalik

.

JASZCZURKA

.

Któregoś pięknego, letniego dnia – większe pniaki drewna czekały przy werandzie na pocięcie i wyniesienie do drewutni. Tak się składa, że tył domu mamy od południowej strony – cień zagląda więc tutaj najpóźniej. Taki pniaczek, wyłożony idealnie w stronę słońca był więc dla tego małego gada idealną miejscówką. Wygrzewała się niespiesznie jak na plaży, zanim podbiegła do niej Kaja, w celu zaprzyjaźnienia się 😉

Jaszczurek mamy pod domem, przez całe lato, dziesiątki! Wchodzą do piaskownicy, na werandę, a nawet do domu. Nikomu z nas nie przeszkadza ich obecność o wszędobylskość – wręcz przeciwnie. Spotkaliśmy je przy naszej pierwszej wizycie w przyszłym domu i od razu nam (zwłaszcza mi;) ) oczy zaświeciły się na ich widok…

jaszczurka

.

BAŻANT

.

Na koniec zostawiliśmy króla naszego podwórka – Pana Bażanta! Ten to jest lepszym cwaniakiem. Zostawia swoją kobietę ukrytą w trawach  (z rzadka zabiera ją na skarpę ze sobą) i wspina się na samą górę – kilka metrów od naszych okien. Wskakuje często na pień, żeby mieć bliżej do karmnika i szybko czyści jego zawartość. Pozostałe ptaki nie mają wtedy żadnych szans na dostanie się do pokarmu.

Bażanta trudno przeoczyć – dlatego często jest pierwszym, na co danego dnia zwracamy uwagę, po podniesieniu rolet w sypialni. Kiedy jesteśmy w domu a on na zewnątrz – sprawia wrażenie, jakby nie zwracał na nas uwagi (pomimo tych naszych dużych przeszkleń) i Kai skaczącej na jego widok przy oknie 😉 „Tato (mamo)- zobacz – bażant znów do nas przyszedł”.

Samiec i samica bażanta różnią się od siebie bardzo – samiec jest większy i bardzo kolorowy, samica natomiast – mniejsza i w barwach „maskujących” (jasno-brązowo – szaro – popielata). W suchych trawach łąki jest nie do zauważenia.

A oto nasz piękniś:

bażant

 

Zdecydowanie nie udało nam się opowiedzieć o wszystkich  mieszkańcach i gościach naszych terenów zielonych, pod domem. Po pierwsze – nie udało nam się sfotografować póki co naszej całej biosfery ;), a poza tym – wybraliśmy tych najmniej oczywistych, najmniej spodziewanych, których często wielu z Was miewa w swoich ogrodach, a których łatwo pomylić z innym gatunkiem albo zwyczajnie nie zauważyć. Będzie nam ogromnie miło, jeśli dzięki temu tekstowi, zaczniecie zwracać większą uwagę na przyrodę, która Was otacza na co dzień i rozpoznawać lepiej zwierzęta, które same „do Was” przychodzą. Może do być też świetna zabawa z dziećmi – wspólne wypatrywanie i nazywanie płazów, gadów, ptaków i ssaków.

Jeśli jednak uważacie, że do Was nikt, poza komarami, nie zagląda – bilety do naszego przydomowego rezerwatu przyrody wkrótce w sprzedaży 😉

 

 

Może Ci się także spodobać

2 komentarze

Blackregis 20 listopada 2016 at 20:00

Dzięcioł miażdży system 😉

Reply
devil 28 listopada 2016 at 21:06

Całe szczęście ma czaszkę zbudowaną tak, że nie zalicza za każdym razem wstrząsu mózgu, przy okoliczności ostukiwania drzewa 😉

Reply

Zostaw komentarz